Sunday, December 26, 2010

Kuba

W pierwszy dzień świąt miałem okazję zaopiekować się przez dwie godz. moim siostrzeńcem. Z początku byłem pewny siebie do momentu w którym siostra nie zapytała się mnie gdzie jest przód a gdzie tył zapasowej pieluchy :) Chłopak przeżył i moja siostra też...

Wednesday, December 22, 2010

Piernikowa Chata

Moi rodzice tego roku postanowili postawić kilka domków z piernika. Na początku myślałem, że to będzie jakiś kicz, ale się zaskoczyłem... szacuneczek :)


WKS Ślask Wrocław


W szkołach podstawowych funkcjonują szkółki piłkarskie. Z tego co zauważyłem jest duży nacisk na technikę. Z czasem chłopaki przechodzą do Śląska Wrocław... powodzenia.

Monday, December 20, 2010

Tuesday, December 14, 2010

Bałkany 2010 - podsumowanie.

Na wstępie chciałbym podziękować Marcinowi za pomoc przy wyborze motocykla i zaproszenie na wspólny wyjazd. Adeli za przygotowanie mnie od strony technicznej do wyjazdu, pamiętam mojego cykora na pierwszych wyjazdach z Tobą w miasto i teren. Przeloty te w błyskawicznym tempie podniosły moje kwalifikacje. Był to pierwszy wyjazd tego typu i jestem pewien że nie ostatni. Miałem okazję poznać bliżej moich kompanów jak również miejsca których nigdy nie byłem zwolennikiem (mam tutaj na myśli Bałkany). Tutaj użyję cytatu "W związku z nieustannym rozwojem mózgu zastrzegam sobie prawo do zmiany poglądów na każdy temat, kiedykolwiek i bez ostrzeżenia"...


dzięki Panowie!

Welcome to Albania

Chciałbym zakończyć przed nowym rokiem to co powinienem zrobić jeszcze we Wrześniu...

To był mój przedostatni dzień podróży...

Rano wstaliśmy lekko zmarznięci, ale chłopaki były pozytywnie nastawione na myśl o ciepłym i słonecznym wybrzeżu. Pamiętam jak Przemek powiedział "w te góry to tylko dla Ciebie przyjechaliśmy" :) Dzięki chłopaki, mam nadzieje, iż mimo że nasze tyłki zmarzły, było warto! Po obfitym śniadaniu w postaci batonów i napoju energetyzującego odpalamy nasze maszyny. Całe szczęście, że nasze lokum było na sporym wzniesieniu, bo moja Tereska odmówiła posłuszeństwa. Było około 2-4 stopni i akumulator miał dosyć. Jedziemy w kierunku kaniony rzeki Tara, gdzie robimy dłuższy postój. Śniadanie, zwiedzanie okolicy, kilka kadrów i ruszamy dalej. Oczywiście nie mogło być inaczej, musiałem przejechać się po moście pierwszy i pełną parą ruszyłem pod górę. Tak sobie jadę i jadę, a chłopaków nie widać. Myślę sobie poczekam na nich i przy okazji looknę na mapę. Próbuję się w nią wczytać i widzę że powinienem mieć rzekę po lewej stronie i mam... tle że jadę w przeciwnym kierunku. po drugiej stronie kanionu. Myślę sobie, muszę dogonić ekipę zanim wjadą do Albanii, bo tam to już będziemy zdani tylko na siebie. Po dłuższej chwili mam ich... "myśleliśmy że pojechałeś pozwiedzać okolicę". Bez komentarza, na ich miejscu pomyślałbym dokładnie to samo :) W połowie drogi do granicy w miejscowości Mojkovic rozdzielamy się, wybieram drogę mniej uczęszczaną przez turystów, tutaj podziękowania dla Gosi z forum XTZ. Droga była praktycznie pusta co momentami budziło moje zdziwienie dot. kierunku jazdy. Jednak co jakiś czas przejeżdżałem przez małą wioskę i lokalni mieszkańcy potwierdzali obrany kierunek. Zbliżamy się coraz bliżej wybrzeża i z każdym kilometrem robi się cieplej. W pewnym momencie postanawiam się przebrać na środku drogi i akurat wtedy przejeżdżają trzy samochody. Po kilkunastu kilometrach dojeżdżam do skrzyżowania z główną drogą i postanawiam zaczekać na kompanów. Mija 5 min i dostaję sms-a "Za 20 min widzimy się w Podgoricy, jak nie to do Albanii jedziemy sami". Raptem 30 sek i juz byłem w drodze. Wjeżdżam do miasta i okazuję się, że stolica Czarnogóry tętniące życiem miasto, zastanawiam się jak znaleźć dwie tenery w tym kołchozie. Jadę na czuja a po chwili dzwoni Marcin że właśnie przejechałem obok. Jest tak ciepło, że nie mamy ochoty się ruszać, postanawiamy tylko zmienić trochę naszą lokalizację z przydrożnego parkingu pod blokiem na stację benzynową. Kawka, herbata i lecimy dalej. Tuż przez granicą chłopaki postanawiają zrobić małą przerwę na zdjęcia. W tym momencie nastąpiła synchroniczna gleba. Przemek chcąc uwiecznić glebę Marcina sam z kamerą zaliczył piękny lot ku ziemi. Po chwilowych problemach z odpaleniem motoru Marcina przekraczamy granicę. Tutaj radości nie ma końca. Albania to głownie ubite drogi gruntowe i szutrowe. Praktycznie większość trasy pokonałem stojąc na podnóżkach. Postanawiamy odwiedzić miasto Shkoder , gdzie panuje wolna amerykanka na drogach. Stwierdziliśmy że ciężko będzie się odnaleźć z noclegiem w okolicy i kierujemy się ku przejściu granicznym z Czarnogórą. Jadąc już w ciemnościach dojeżdżamy do tętniącego życiem Ulcinja. Zostawiamy bambetle i motory pod naszym 5 gwiazdkowym hotelem i lecimy zjeść coś ciepłego. Dla mnie był to jeden z ciekawszych dni podczas wyprawy.











Sunday, December 12, 2010

Nadaję depeszę... c.d. Bałkany

czas leci a ja nadal nie mogę się zebrać do wrzucenia kilku zdjęć i sklecenia kilku zdań. Dopiero blisko dwutygodniowy pobyt w domu spowodowany chorobą potrafił mnie do tego przekonać...

Jak dobrze pamiętam był to 1 września. Rano wstaliśmy i udaliśmy się na śniadanie - omlet x 3 a następnie szybkie pakowanie i lecimy dalej. Samego przejazdu przez granice już nie pamiętam, widocznie odbyło się wszystko bezproblemowo. Pamiętam natomiast, iż czułem lewym nozdrzem zapach Durmitoru w powietrzu, od którego to tak wnikliwie w dniu poprzednim uciekaliśmy. Oczywiście vel Szybciej (to ja, Przemek dał mi taką ksywkę) ciągnie stawkę na przedzie i nie omieszka nawet zwolnić na chwilkę. Czułem że to będzie ten dzień, mój dzień. Górskie przełęcze, serpentyny, podjazdy, zjazdy czyli wszystko to co misie lubią najbardziej. W pewnym momencie postanowiłem poczekać na kumpli i po chwili mnie wyprzedzili. Jak to ja w tym czasie musiałem pacnąć kilka nowych kadrów, aby móc potem się tym z Wami (mam nadzieje, że jesteście :) ) podzielić. Po chwili ruszam i staram się dogonić ekipę. Mijam Przemka i dopadam Marcina. Przed większymi krzyżówkami, nauczeni doświadczeniem z Bośni robimy postoje, aby się nie zgubić. Z Marcinem czekamy na Przemka, który to z uśmiechem na twarzy mija nas z prędkością światła i oczywiście skręca w złą stronę. Marcin patrzy na mnie dziwnym wzrokiem, którego rozgryzienie zajęło mi 10 sek. Jak ktoś miał gonić Przemka, to musiałem to być ja :) Oczywiście nie może być prosto. Zakręt prowadzi prosto w górę, gdzie pogoń za kolegą nie była już taka łatwa. Trąbię, daję długimi po lusterkach, ale Przemek myśli że po prostu okolica mi się podoba i w ten niecodzienny sposób wyrażam swoje emocje. W końcu go dopadam, jak to ja zajeżdzam mu drogę i miną nr. 4 daję jasno mu do zrozumienia że to zły kierunek. Wracamy po Marcina. Dalej zbliżamy się do kanionu rzeki Pliva. Tam się rozdzielamy, gdyż chłopaki nie mają ochoty zwiedzać kilku dodatkowych km. kanionu, więc gonią prosto do Durmitoru, a ja pstryknąć jeszcze kilka kadrów wzdłuż Plivy. Po pół godziny zaczynam morderczy pościg. Dziduje ostro po garach (co w moim przypadku oznacza po jednym :) ), a jak ich nie było tak nie ma. Nabieram szacunku do prędkości jazdy moich kompanów, gdyż naprawdę ostro się spiąłem w sobie aby przez Durmitor przejechać razem z nimi. Po chwili stwierdzam, że widoki przpominające czasem kalifornijską zieleń nie mogą zostać same sobie i postanawiam je uwiecznić. jeden, drugi, trzeci postój i nagle dojeżdzam do jakichś rozbitków. Okazuje się że to chłopaki z Warszawy bawią się na nowych GS-ach. Połamali trochę lusterka itp. Pytam się czy nie widzieli po drodze dwóch kozaków na maszynach takich jak ja. Powiedzieli, że jada dokładnie z Zabiljaka (naszego miejsca docelowego) i po drodze nie widzieli nikogo, a innej drogi nie ma. Dało mi to trochę do myślenia, ale miejsce w którym aktualnie się znajdowałem było tak majestatyczne, że bardzo się tym wszystkim nie przejąłem. Po chwili słysze, że zbliza się kolejny motocyklista. Oczom nie wierze, Marcin! Rozbijamy nasz obóz w postaci kuchenki turystycznej i popijamy ciepły owocowy kisielek. Okazuje się, że chłopaki pomyliły trasę zaraz po naszym rozjeździe przy kanionie. Odcinek który wybrali był na tyle trudny technicznie, że Przemek postanowił nadrobić 50km i pojechać na około. Pokręciliśmy się z Marcinem po okolicy, kilka fotek i gonimy dalej. Widoki zapierają dech w piersiach, tyłek trzęsie się z radości i powoli z zimna. Durmitor leży na wysokości 2500m n.p.m. i nawet w okresie przełomu sierpnia i września nie jest tam za ciepło, szczególnie wieczorami. Nawet podgrzewane manetki Marcina nie dają już rady. Kilka razy sie zatrzymujemy aby się rozgrzać. Tylko myśl że Przemek jedzie na około dodawał mi otuchy :) Wiedziałem, że będziemy na niego czekać dobrą godzinę przy ciepłej pizzy. Dojeżdżamy do remontowanej krzyzówki i kierujemy się do celu, zostało kilka km. Patrzę przed siebie, a tam jakiś koleś pocina na motorze. Moje sokole oko dojrzało biały kas i czarną kurtke na Tenerze. Myśle, Przemo... a to łotr, wykiwał nas. W Zabiljaku po krótkich negocjacjach znajdujemy lokum. Dobra zimna kolacja, butelka wina i kawał Przemka dot. naciągania łańcucha kończy ten dzień. Powinienem wspomnieć jeszcze o parce z Wrocławia. Wspólnie walnęliśmy po kielichu, obgadaliśmy nasze i ich plany i szybko padliśmy w kimono.
















Better lived a minute than slept a lifetime...

abym nie zapomniał o rzeczach ważnych i ważniejszych...

Friday, November 5, 2010

Jedziemy dalej... (Bośnia - Sarajevo)






Ten dzień (tzn. 30 sierpnia) można było zaliczyć do wyjątkowo udanych. Pogoda nam dopisywała i pierwszy raz mieliśmy okazję podziwiać ładne klimaty (czyt. krajobrazy). Nie ukrywam, że pod tym względem Bośnia bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Całe szczęście jest 30 sierpnia (moje urodziny) i zatrzymujemy się w przydrożnej restauracji. Mamy okazję posmakować dobrego jadła i ruszamy do Sarajewa. Mocno pada, ale chłopaki namawiają mnie aby jechać bez podpinki, bo to tylko 10km. Okazało się, że to wystarczyło aby wszystko mi przemokło. W nie najlepszym humorze zatrzymujemy się przy pierwszej lepszej lepiance i tam też zostajemy. Trzeba było jakoś pozytywnie zakończyć ten dzień, więc udałem się na stację po butelkę wina. Pomijając ulewny deszcz, było jeden z tych dni, które zapamiętam na długo. Następnego dnia zwiedzamy Sarajevi i ruszamy w kierunku Czarnogóry. Widoki robią się coraz ciekawsze, tego też dnia mieliśmy pierwszy raz okazję zaznać trochę serpentyn i chłodu związanego ze zmianą wysokości. Byliśmy tak podnieceni tym co nas otaczało, że dziwnym trafem nie mogliśmy namierzyć granicy z Czarnogórą. DO tej pory nie wiem jak to się stało, iż zamiast do Durmitoru (park narodowy w Czarnogórze) dojechaliśmy na obrzeża Dubrownika. Po nocnych zmaganiach znajdujemy nocleg. Bośnia - będę tam wracał...
p.s. tego dnia pierwszy raz usłyszałem na granicy "zdajet ninja". Strażnikom zależało abym ściągał kominiarkę przy okazywaniu dokumentów :)


Przemo - operator z Czarnogóry :)

Kilka dni temu, Przemek (jeden z trzech muszkieterów dosiadających Yamahe XTZ 660 Tenere) podesłał mi film z naszej wyprawy na Bałkany. Jak go oglądałem pierwszym razem to nasunęła mi się tylko jedna myśl... że po prostu stęskniłem się za waszymi mordami :) Mam nadzieje, że w przyszłym roku uda nam się razem gdzieś wyskoczyć, oby było tylko trochę cieplej.
Dodam tylko, że dzisiaj po dłuższym postoju znowu moja tenerka pozytywnie mnie zaskoczyła, zapaliła od pierwszego "kopa"...

Friday, October 15, 2010

Serbia






Tego dnia znowu rano przywitało nas piękne słońce. Chwilami ciężko mi w to uwierzyć, że taka osoba jak ja wypisuje właśnie takie herezje. Tak czy inaczej rano postanowiliśmy zapodać trzem muszkieterom ( Yamaha Tenere) mały serwis w postaci nasmarowania łańcucha. Wszystko poszło gładko, ale okazało się że w motorze Przemka łańcuch jest wyciągnięty dość znaczenie i trzeba go naciągnąć. Okazało się że jadąc w podróż, mniejsza lub większą, nie mamy ze sobą klucza do odkręcenia koła :) Postanowiliśmy znaleźć pierwszy lepszy sklep. Po około pół godziny oświeciło mnie. Przecież mam oryginalny zestaw narzędziowy w małej skrzynce koło koła. Zaglądam tam i okazało się że Yamaha zadbała o podstawowy zestaw. Szybko naciągamy łańcuch i lecimy dalej. Serbia to kraj który bardzo mnie zaskoczył, oczywiście pozytywnie. W dalszej perspektywie okazało się, że jedynym krajem na naszej drodze (pomijając Albanię) bez sieci dróg o dobrej nawierzchni jest Polska. Zaraz po przekroczeniu granicy zatrzymaliśmy sie na stacji, tam towarzystwa dotrzymywał nam pałętający się szarik. Szybka kawka i bułka z serem, a następnie lecimy dalej. Pędzimy w pełnym słońcu i z czasem docieramy do Belgradu. Marcinowi bardzo zależało na zwiedzeniu tego miasta i nie da się ukryć iż chłopka rozumiałem, gdyż to Architekt z krwi i kości. Natomiast sam dobrze po sobie wiem, że zwiedzanie miast nie należy do moich ulubionych zajęć. Chwilę popałętaliśmy sie po mieście, a następnie pojawiły się małe problemy z noclegiem. Po dłuższych przemyśleniach postanowiliśmy, że jedziemy dalej w kierunku miasta snajperów - Sarajewa. Tego dnia nocujemy w miejscowości Pyma, gdzie policja pomaga nam znaleźć całkiem przyzwoity nocleg. Ponownie szybko się rozgościliśmy i udaliśmy się zwiedzić to małe lecz bardzo urokliwe miasteczko. Był to kolejny dzień, gdzie się okazało iż wieczorna jazda motocyklem nawet w sierpniu na południu europy wymaga przynajmniej podpinki z ociepleniem...

Jedziemy dalej...


Rano przywitała nas ładna pogoda, więc długo się nie zastanawiając szybko wszamaliśmy śniadanie i ruszyliśmy w kierunku Budapesztu. Wjeżdżając na Węgry wpada się na nudną autostradę. Sam już nie pamiętam dlaczego, ale postanowiliśmy sobie odpuścić zwiedzanie stolicy i ruszyliśmy dalej. Późnym popołudniem pogoda zaczęła się psuć, więc postanowiliśmy złapać krótki oddech na stacji benzynowej. Plan był taki, aby dojechać tego dnia do Serbi, ale deszcz nie dawał za wygraną, dlatego rzuciliśmy się na większą miejscowość przed granicą - Szeged. Szybko się ulokowaliśmy w hotelu,a następnie postanowiliśmy spróbować tamtejszego wina w okolicznym parku. Zmęczyliśmy dwie butelki i postanowiliśmy wrócić do hotelu. Nie wiem dlaczego, ale byłem mocno zdziwiony że na południu od Polski nie jest, aż tak gorąco jakby mogło się wydawać... Kolejny dzień zapowiadał się treściwie... w planach zwiedzanie Belgradu!

Monday, September 6, 2010

c.d. Holiday 2010... kierunek Bałkany.


27 sierpnia w składzie Marcin, Przemek i ja o 6 rano spotkaliśmy się na stacji BP przy wylocie z Wrocławia w stronę Kłodzka. Pojawił się również kolega Marcina, Daniel. Zaprawiony mechanik motocyklowy z zacięciem offroadowym. Przygotowywał nasze motocykle do wyjazdu. Jak już byliśmy wypici (kawa i herbata) mimo mocnego deszczu postanowiliśmy wyruszyć. Daniel dodał jedną ważną kwestię, która towarzyszyła mi podczas tej wyprawy "pamiętajcie, co by się nie działo, nich humory was nie opuszczają" i tego postanowiłem się trzymać!! Wyjazd z Wrocławia w pełnym deszczu nie był tym który sobie wymarzyłem. W Ząbkowicach postanowiliśmy zrobić pierwszy postój w celu uzupełnienia ciepłych płynów, po krótkiej wizycie w barze Orlenu ruszamy dalej. Okazuje się że motor Marcina nie chce kręcić, jak się okazało zostawił włączone podgrzewane manetki. Całe szczęście stacja znajduje się przy wzniesieniu więc szybko odpaliliśmy maszynę na pych... po kilku km okazało się że pojawiły się problemy z ładowaniem. Po dłuższym postoju stwierdzamy, że uderzamy do serwisu Yamahy. Tam mechanik stwierdza iż padł regulator napięcia, a na nowy trzeba czekać 4 dni. Całe szczęście mieli na zapleczy rozbitą Yamahe R6. tym sposobem po blisko 5h opóźnieniu wyruszyliśmy w trasę. Tego dnia dojechaliśmy do Brna, gdzie nocowaliśmy w namiotach nad jeziorem.

Tuesday, August 17, 2010

w drodze... Holiday 2010









Tegoroczne wakacje przebiegają dość niespodziewanie, ale w sumie cały rok jakoś dziwnie się układa. Pierwszy raz przekroczyłem swoje granice w zakresie akceptacji zachowań i przyzwyczajeń innych osób. Przyszło mi to ciężko, bo Ci co mnie znają, wiedzą że uparty bywam jak osioł. Ale wydaje mi się, że zrobiłem mały krok do przodu. Jedno jest pewne, to wszystko otwiera nam oczy na nowe horyzonty naszych wewnętrznych możliwości. To tak jak z podróżowaniem, nie liczy się czym jedziesz, ale liczy się sama podróż...
Wracając do wakacji... po pewnych "negocjacjach" padło na Suwalszczyznę, a dokładniej Czarną Hańczę. Wcześniej nie miałem okazji przebywać w tamtych stronach, więc nie bardzo wiedziałem czego mogę się spodziewać. Sam dojazd trwał blisko 48h, ale miałem okazję zahaczyć o geometryczny środek Polski (m. Piątek) i zarazem przenocować w okolicy dzięki uprzejmości mojego kolegi Wojtka.
Następnego dnia okazało się, że PUCH (odpowiednik Mesia klasy G, którym podróżowała część ekipy) postanowił dostarczyć nam trochę emocji. Co parę km połykał kilka litrów płynu chłodzącego, jak się później okazało demontaż termostatu rozwiązał problem skutecznie. Mimo pewnych niespodzianek dojechaliśmy tego dnia na miejsce. Na miejscu okazało się, że Polska faktycznie ma czym oddychać. Piękne lasy i czysta woda. Jednak mój odbiór natury wiąże się głównie z przestrzenią, której tam trochę brakowało, ale w końcu nie są to tatry i tak chyba miało być. Brak właściwej komunikacji z "obozem" poskutkował wcześniejszym powrotem do Wrocławia. Trochę żałowałem, że nie skorzystałem z okazji aby wypożyczyć kajak i poszusować Czarną Hańczą, ale myślę że będzie jeszcze okazja to nadrobić...
Za parę dni ruszam na południe, całkiem przypadkowo padło na Bałkany (Czarnogóra, Albania), mam nadzieję że będzie to miłe zaskoczenie, gdyż nigdy nie planowałem wyjazdu w tamte strony.

Sunday, July 25, 2010

Monday, June 28, 2010

Yamaha XTZ 660 Tenere by Adelka


Po dłuższej przerwie postanowiłem odświeżyć bloga, gdyż w ostatnim czasie trochę zmian naszło. Jednak zostanę w klimacie motocyklowym :) Zakup motoru był planowany od jakiegoś czasu, w pierwszej kolejności miał to być typowy asfaltowy połykacz kilometrów jak np. Honda Deauville, Yamaha Xj 600 itp , ale z powodu mojej sąsiadki pani weterynarz, która podniosła trochę poprzeczkę, zdecydowałem się właśnie na Yamaha XTZ 660 Tenere. Turystyczne enduro z dobrym rodowodem a'la Paryz-Dakar. Konstrukcja pewnie z lat 80tych, jednak na pierwszy motor wydaje sie byc odpowiednia. Prowadzi się jak rower. Aktualnie śmigam z kwitem potwierdzający zdany egzamin na kat. A. Mam nadzieje, ze w razie kontroli wystarczy :)
W kolejnych wpisach postaram się dokleić kilka fotek z pierwszych podróży po okolicach Wrocławia...

Sunday, March 28, 2010

IŻ 49 1956r.



będzie już prawie 10 lat jak ten weteran po raz ostatni miał okazję żywić się etyliną wymieszaną z olejem. Wiosna sprawiała, że na głowę rzuciły się dziwne pomysły związane z dwoma kółkami. Zszedłem do piwnicy i odkopałem to cudo spod jakiś gratów, a przy okazji znalazłem toche części zapasowych. Myślę, że po małym zabiegu powinien odpalić, ale z drugiej strony temu staruszkowi należy się już chyba trochę więcej szacunku. Z mojego skromnego doświadczenia wiem, że praca przy tego typu maszynach jest dość czasochłonna, ale bardzo wdzięczna, zobaczymy jakie będą efekty za kilka miesięcy.

Saturday, January 16, 2010

Czarna Góra


Od dłuższego czau próbowałem się wybrać na narty aby rozpocząć sezon zimowy. Sylwester mocno zaskoczył wszystkich dość intensywnymi opadami DESZCZU!!! Jednak ostatni weekend wprowadził wiele zmian zarówno na stokach jak i na ulicach miast. Dzisiaj postanowiłem sprawdzić jakie warunki panują w Czarnej Górze i się nie zawiodłem, a dodatkowo pogoda mile mnie zaskoczyła.