Sunday, October 25, 2009

Biking


Od mojego powrotu z Portugalii pogoda wciąż była jakaś taka "wyjątkowa". Dzisiaj pierwszy raz wyszło słońce, więc nawet nie zastanawiając się przez chwilę postanowiłem, że odwiedzę okoliczne wioski na dwóch kółkach. Okazało się, że nie bylem jedynym bikerem na trasie, wiec momentami było się z kim pościgać. Niestety moja forma pozostawia wiele do życzenia, gdyż od 3 miesięcy przemieszczałem się sporo, ale głównie samochodem i samolotem. Całe szczęście wystartowałem na rowerze szosowym, więc różnice nie były aż tak drastyczne. Oby częściej pogoda sprawiała takie niespodzianki.

Friday, October 23, 2009

trip to home

Wracając z Portugalii wiedziałem, że 7 godz. bede musial spedzic na lotnisku w Londynie. Bilety kupowalem prawie na ostatnia chwile wiec wyboru za duzego ne mialem. Z poczatku nie zapowiadało się najlepiej... no ale coz, majkel to stary podroznik ;) , wiec szybko sie odnalazlem w wielkomiejskiej dzungli ;) Rozbijam mojego laptopa, obok siedzi gosc z browarem... mysle, na 100% polak. "Where are you going"... koles łamana angielszczyzna wydusil z siebie "Krakow"... 2h rozmowy i człowiek historia... Praca tu i tam. Aktualnie, cytuję "tłukę maciory w szkocji" Chlopak zajmuje sie oprawianiem mięska ;) Paweł, tak ma na imie, pewnego dnia musiał wbić jednej sztuce siedem kul miedzy oczy, powiedzial ze zazwyczaj padają po jednej, ale ta byla wyjatkowa.... jak to opowiadał to sie wzruszył... ja chyba też.

po chwili chciałem wyglądać poważnie, więc odpaliłem FLOW-3D i postanowiłem analizować przepływy, aby nie usnąć. Byłem "świezo" po szkoleniu, wiec tamtów miałem kilka i czas szybko leciał. Około 4 rano otworzyli restauracje, wiec udałem się na moje ulubione frytki, tam zaczepiła mnie kobieta. Nie wiem co bylo powodem ze postanowila zagadac. Jak sie pozniej okazalo, pomylila mnie z kims... ogolnie zeszlo na to ze ludzie sa zawistni, bo nikt jej nie obudzil na samolot i musi sobie kupic jeszcze jeden bilet ;) Zaczela sie pytac o PL, wiec jej powiedzialem ze to jeszcze wciaz dziki kraj. ehhh, duzo by opowiadac, doszlo do tego iz dostalem od niej 3 kartki. Jedna z jej wierszami, druga z pochodzeniem mojego imienia, a trzecia ... kartka pocztowa z namiarami na pania informatyk, ktora pol roku pracuje na Islandii, a drugie pol roku podrozuje po swiecie... poznaly sie w Kambodzy ;) Na koniec okazała się globtroterem z dosc dobra znajomoscia PL historii. ;)

O koledze w samolocie do PL juz nawet nie wspomne. Nie dalem mu szansy na rozgadanie sie ;) Bylem tak padniety, ze po 5 min spalem jak aniolek, a obudzilem sie juz we Wroclawiu...
Szaro, buro, zimno... ale w domu!

Sunday, October 18, 2009

Algarve









Wspólnie z młodym małżeństwem (Iza i Patryk), postanowiliśmy że weekend spędzimy na wybrzeżu Algarve, które połozone jest około 250km na południe od Lizbony. Jeszcze przed wyjazdem zwróciłem uwagę na rozpiskę, która wisiała na lodówce... młodzi, ale jak zorganizowani :P Na południe udaliśmy się wybrzeżem, które zrobiło na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Plaże piaskowe, a do tego te klify! Patryk momentami chciał się poczuć jak Neo z Matrix-a i chyba mu się to udawało ;) Jedno jest pewne, takie miesiące jak październik lub listopad powinno spędzać się właśnie w takich klimatach. Sezon główny już się skończył, mało ludzi a temp. wciąż umożliwiające swobodne wejście do wody (23stopnie).

Thursday, October 15, 2009

Portugal... Lisboa





Po powrocie z USA pogoda w Polsce nie przywitała mnie zbyt łagodnie, więc postanowiłem wygrzać me zmarznięte kości na południu Europy w Lizbonie. Wystartowałem w środę rano z Wrocławia, gdzie temperatura nie przekraczała trzech stopni. Lecąc przez Londyn miałem stopniową aklimatyzację, gdyż nawet na wyspach było dużo cieplej. Natomiast pogoda w Lizbonie przeszła samą siebie. Wylądowałem, a tam na zew. 28 stopni. Momentalnie się przebrałem w odpowiedni Anzug. Do Portugalii przylecialem wieczorem, więc ze znajomymi zdążyłem tylko sie przywitać i chwilę porozmawiać przy czerwonym winie ... Z samego rana Patryk (mój przyjaciel z czasów szkoły średniej) postanowił przejąć rolę przewodnika i tym sposobem dzisiaj miałem okazję zobaczyć okolicę Lizbony.
Pierwsze wrażenie po przyjeździe to oczywiście prawidłowa temperatura powietrza ;) Nastepnym elementem jaki się rzuca w oczy jest brak kultury wśród kierowców. Po moim krótkim acz treściwym pobycie w USA nabrałem spokoju w przemierzaniu kolejnych kilometrów na drodze. Chciałbym zobaczyć minę kierowców właśnie z USA w momencie jak włączają się do tutejszego ruchu. Wpychanie się, zajeżdżanie drogi... to podobno standard tutaj. Około południa postanowiliśmy się zatrzymać na chwile na plaży i sprawdzić możliwości lornetki, którą Patryk dostał jakiś czas temu w prezencie. Bylem bardzo zaskoczony optyka teraźniejszych zabawek, myślę że mina Patryk równiez zdradza to zadowolenie :P
Jutro najprawdopodobniej udajemy się na południe... Algarve.

Thursday, October 8, 2009

... at home

Jestem już w ojczyźnie. Sam przelot samolotem z przesiadkami na lotniskach to chyba najsłabszy punkt całej wyprawy. Będąc w Monachium, myślałem ze jestem już jedna noga w domu. Siedziałem na lotnisku i czekałem na lot do Wrocławia. (Miedzy wierszami muszę dodać, ze nimiecka precyzja rzuca sie momentalnie w oczy. Zaraz po wejściu na terminal przywitał mnie najnowszy model BMW530...) Nie wiem co było powodem, ale dwóch "zielonych" luźnym krokiem przemieszczało się po terminalu i po chili postanowili zamienić kilka słów właśnie ze mną. Chłopaki wyczuli, że przyleciałem właśnie z USA i kazali mi się tłumaczyć, że sprzętu fotograficznego i laptopa. Mój aparat nie jest już pierwszej młodości, a laptop też nosi lekkie ślady użytkowania, więc obyło się bez większych problemów. Jedno jest pewne, nie mógłbym zostać przemytnikiem. Razem ze mną czekało przynajmniej kilkadziesiąt osób, a właśnie to ze mną postanowili porozmawiać.
Zmęczenie daje o sobie znać, właśnie padam do wyrka.

Monday, October 5, 2009

Old town Albuquerque




Rano postanowiłem spróbować meksykańskiej kuchni. Muszę tutaj podziękować pani, która mnie obsługiwała, gdyż chyba na czole miałem napisane, że wcześniej podobnych rzeczy nie jadłem. Zamówiłem sobie jajecznice z czymś tam ;) Całe szczęście, że sosy dostałem na osobnym talerzu. Nawet ich nie musiałem próbować, bo samo jedzenie było wystarczająco dobrze przyprawione.
Około południa doczłapałem się do Albuquerque, licznik w Cobalcie wybił 3000mil! Szybko znalazłem hotel i wziąłem się za porządki, bo samochód wyglądał jakby wrócił z operacji na bliskim wschodzie. Przy okazji znalazłem butelkę wina, która jakimś cudem uszła mojej uwadze, nic straconego pomyślałem ;) Wieczorem wybrałem się do Old Town, kilka zdjęć z tych miejsc znajduje się powyżej (W mieście mocno odczuwalna jest kultura Pueblo adobe) Zapomniałem statywu, ale czego się nie ma w plecaku to znajdzie się na ulicy :P Postanowiłem zjeść tam również kolację, ale przy zamawianiu zwróciłem uwagę, aby to była ver. europejska, bez zbędnych przypraw ;)

Już teraz mogę powiedzieć, że będzie mi brakowało tych ogromnych przestrzeni, które można poczuć na terenach Utah i Arizony...

Jutro będzie mój ostatni dzień tutaj... "Sometimes goodbye is a second chance."

Sunday, October 4, 2009

Huge Hole - Grand Canyon









Zacznę od początku. Chciałem załapać się na wschód słońca nad kanionem, więc już o 5:30 rano byłem na miejscu. Było jednak trochę za wcześnie, gdyż to co widziałem to tylko ciemność. Spowodowane to było zachmurzeniem jakie aktualnie wisiało nad okolica. Mimo wszystko postanowiłem wyjśc z auta i po omacku rozejrzeć się po okolicy. Przemierzając powoli dochodzę do barierek, myślę sobie pewnie to gdzieś tutaj. Po kilkunastu sek. księżyc przedarł się przez chmury... momentalnie załapałem się tych barierek... pomyślałem sobie... "o q...., ale dziura". Lekki stress, bo nie ukrywam, że cisza i gabaryty tego miejsca sprawiły, że się trochę dziwnie poczułem. Po chwili wróciłem do auta i postanowiłem nastawić budzik, tak aby zadzwonił za jakieś 40min. Szybko odpadłem... a tu dzwonek, znowu ciemno myślę sobie, ale obejrzałem się przez lewe ramię, a tutaj jakaś kolejka jak 23 grudnia w centrum miasta. Trzy minuty i byłem juz z aparatem na posterunku. Podczas oczekiwania poznałem ludzi, którzy przyjechali tutaj z NY. Razem omawialiśmy ustawiania przesłony itp. Po 40 min stygnięcia na tym mrozie, miałem juz dosyc i poszedłem się ogrzac do auta. Patrze że również masowo ludzie z plecakami ruszają na dno. No cóż, w plecach nóż. Spakowałem się szybko i ruszyłem za nimi. Po drodze strażnicy powiedzieli mi, ze nie mogę nocować na dole bez specjalnego zezwolenia. W tym samym momencie poznałem gościa, który właśnie się wybierał na dno. Powiedział, że to jest jedyne znane mu miejsce, gdzie trzeba mieć tego typu papier, a chłopak był juz na Alasce, Nowej Zelandii itp. Musiałem zmodyfikować lekko plany i postanowiłem wyruszyć w 7 godz. trasę po kanionie. Nie ukrywam, że zakwasy po tym dniu będą mi doskwierać jeszcze pewnie kilka ładnych dni. Kanion zrobił na mnie ogromne wrażenie, jest to wyjątkowe miejsce, które koniecznie trzeba zobaczyć na własne oczy. Jeżeli kiedyś tutaj wrócę, to mam nadzieję, że uda mi się zejść na dno i przenocować tam.

Saturday, October 3, 2009

Fire




Dzisiaj wstałem o godz. 11 ale nie zmienia to faktu ze nadal czuje się zmęczony. Od trzech tyg. jestem cały czas "gdzieś". Przyznam się, że nie miałem zbyt wiele czasu na odpoczynek.
Wiem tez że podróż do PL nie będzie łatwa, gdyż zajmie mi grubo ponad 20h...

Jestem w okolicy Grand Canyonu, nie zdecydowałem się jeszcze wjeżdżać na teren parku, gdyż nie wiem jak tam jest z bazą noclegową, a domyślam się że nie jest tam najcieplej ;)
Przemierzając te okolice miałem okazję zaobserwować pożar w lecie. Chłopaki ostro latały aircraftami i próbowały ugasić ten dymek.
Na autostradzie momentami było tak ciemno, że nie szło jechać szybciej jak 30 mil/h.

Jutro z rana atakuje GC, mam zamiar zejść na dół i przenocować tam. Wszyscy mnie ostrzegali, aby zabrać wodę i jedzenie, więc postanowiłem posłuchać ich i zrobiłem małe zakupy przed chwilą.
Przez najbliższe 2 dni pewnie będę out of the world, więc kontakt tel. i mailowy może być utrudniony.

Friday, October 2, 2009

Highway 1







Camping na którym nocowałem, był otoczony z większości stron górami, więc noc minęła bardzo spokojnie. Rano udając się pod prysznic nie mogłem przejść spokojnie koło tego "smoka" - GMC. Większość aut tutaj to pick-upy ale ten zrobił na mnie konkretne wrażenie, a do tego jeszcze ta naczepa. Myślę, że takim zestawem można spokojnie podróżować w 4 osoby i cały czas czuć się jak w domu. Nie tracąc zbyt wiele czasu na pakowanie szybko udałem się na wybrzeże. Widoki, które czekają na podróżujących w tym miejscu są niesamowite. Mogę sobie tylo wyobrazić jak wygląda to miejsce w środku lata. Chętnie bym sobie popływał na jednej z plaż, ale temp. wody pozostawiała wiele do życzenia ;) Po drodze spotkałem dziewczynę, która siedziała na wybrzeżu z jakąś anteną obok i przez lornetkę wpatrywała się w wodę. Okazało się, że właśnie wykonuje swoją codzienną pracę, a dokładniej obserwuje uchatki kalifornijskie. Przez ten mały teleskop habla, który faktycznie daje ogromne zbliżenie, miałem okazję przez chwilę poobserwować te zwierzęta. Chwilę później minął mnie rowerzysta obładowany sakwami, znowu nie moglem sobie pozwolić, aby nie zamienić kilka zdań z tą osobą. Chłopak wystartował z Seattle i cały czas podąża wybrzeżem na południe. Zrobił już 1200 mil, a jeszcze kawałek czeka na niego. Był mocno zaskoczony jak mu powiedziałem, iż w Norwegii może sobie swobodnie podróżować i nocować w praktycznie dowolnym miejscu. Tutaj niestety nie jest tak łatwo, jeżeli nocleg to tylko na campingach, albo w hotelu. Okolice Big Sur to miejsce gdzie wybrzeże jest bardzo dzikie. Z każdą milą na południe staje się ono coraz bardziej łagodne i dostępne dla człowieka. Mamy już październik, pewnie dlatego okoliczne plaże są puste. Spotkałem kilku serferów i jednego kite-owca (tutaj pozdrowienia dla Portugalczyków). Po przejechaniu około 110 mil wybrzeżem odbiłem na wschód w kierunku na Grand Canyon, tam chcę spędzić moje ostatnie dni wakacji. Im bliżej do powrotu to tym częściej myślę o tym co na mnie czeka w PL.

Thursday, October 1, 2009

Big Sur










Cały czas jestem pod wrażeniem tutejszych krajobrazów. Rano udając sie do parku z drzewami gigantami ponownie miałem okazję podziwiać piękne zielone tereny. Do tego ta wszechobecna cisza i spokój. Sequoia Park jest miejscem na które potrzeba poświęcić kilka dni, aby wyrazić swoje zdanie na jego temat. Jest zupelnie inny od tych, które poprzdnio odwiedziłem. Dużo więcej zieleni i drzew oczywiście ;) Mam nadzieję, że na zdjęciach widać iż są one faktycznie ogromne. Mój obiektyw szerokokątny nie dwała sobie z nimi rady.
Czas zaczyna mnie gonić, bo juz mija połowa mojego pobytu tutaj, a ja jeszcze nie dojechałem do półmetka. Po chwili odpoczynku postanowiem ruszyć dalej na północ.
Im bliżej San Francisco tym większe zagęszczenie na trasie.
Około godz. 17 dochodzę do wniosku, że musze lekko zmodyfikować trasę.
Rezygnuję z wjazdu sdo SF, nie chcę wjeżdzać do miasta na 15 min, aby zrobić jedno zdjęcie na moście GG. Po przemyślaniu trasy, postanowiłem udać się bezpośrednio na wybrzeże, "Highway 1" a dokładniej miejscowość Big Sur, miał to być kolejy pkt. noclego po pobycie w SF.
Mam nadzieję, że na zdjęciach udało mi się choc trochę oddać klimat tego miejsca.
Jest ciepło, postanowiłem nocować dzisiaj na campingu.

New Job ;)





Po ciężkiej nocy postanowiłem nie tracić czasu i od razu wystartowałem w kierunku Sequoia Park. W czasie przejazdu przez jeden z parków złapała mnie taka śpiączka, że musiałem się gdziekolwiek zatrzymać. Oczywiście jak to w większości USA, piasek, piasek, piasek i trzy drzewa. Wybrałem to największe ;) Wiało strasznie, ale mój ciąg do snu był mocniejszy. Po około godzinie obudził mnie głośny strzał, moja mata wraz ze mną podskoczyła na centymetr. Pomyslałem sobie, że pewnie chłopaki w Los Alamos testują nowe zabawki i aż tak mocno niesie ;) Chwila relaksu i ruszyłem dalej. Wjeżdżając do Kalifornii doznałem olśnienia. Muszę powiedzieć, że bardzo zaskoczył mnie krajobraz pod każdym względem. Jest to mieszanina Szkocji, Norwegii i Austrii. Piękny klimat. Nareszcie zieleń, o którą tak często zabiegają ludzie z Utaha i Arizony.
Krajobraz tak mi się spodobał, że pomyślalem sobie iż chyba tutaj juz zostanę. Nawet wiem co zrobię. Nowy odział "Econocap USA (Kalifornia)". Szkolenia będą na świeżym powietrzu, do picia mleko prosto od krowy, a na obiad karkówka z grila zamiast pizzy ;)

Wiatraki... jest ich pełno przy wjeździe do tego stanu, robią ogromne wrażenie. Mój szerokokątny obiektyw nie był w stanie objąć tego wszystkiego. Ciężko mi było uwiecznić piękno tego rejonu za pomocą kilu zdjęć. Jestem mocno zmęczony, więc pewnie miną ze 2 min zanim usnę. Z samego rana Sequoia Park.