


Rano postanowiłem spróbować meksykańskiej kuchni. Muszę tutaj podziękować pani, która mnie obsługiwała, gdyż chyba na czole miałem napisane, że wcześniej podobnych rzeczy nie jadłem. Zamówiłem sobie jajecznice z czymś tam ;) Całe szczęście, że sosy dostałem na osobnym talerzu. Nawet ich nie musiałem próbować, bo samo jedzenie było wystarczająco dobrze przyprawione.
Około południa doczłapałem się do Albuquerque, licznik w Cobalcie wybił 3000mil! Szybko znalazłem hotel i wziąłem się za porządki, bo samochód wyglądał jakby wrócił z operacji na bliskim wschodzie. Przy okazji znalazłem butelkę wina, która jakimś cudem uszła mojej uwadze, nic straconego pomyślałem ;) Wieczorem wybrałem się do Old Town, kilka zdjęć z tych miejsc znajduje się powyżej (W mieście mocno odczuwalna jest kultura Pueblo adobe) Zapomniałem statywu, ale czego się nie ma w plecaku to znajdzie się na ulicy :P Postanowiłem zjeść tam również kolację, ale przy zamawianiu zwróciłem uwagę, aby to była ver. europejska, bez zbędnych przypraw ;)
Już teraz mogę powiedzieć, że będzie mi brakowało tych ogromnych przestrzeni, które można poczuć na terenach Utah i Arizony...
Jutro będzie mój ostatni dzień tutaj... "Sometimes goodbye is a second chance."
No comments:
Post a Comment